
Chez Dominik – dobra restauracja w Sieradzu
O sieradzkiej restauracji Chez Dominik w mieszczącej się w hotelu Wróblewscy, wiem od dłuższego czasu. Do tej pory zawsze było mi tam jednak nie po drodze. Wyczyny szefa Dominika, którymi chwali się na profilu restauracji, kusiły od samego początku, dlatego, gdy znajomi wyszli z inicjatywą odwiedzenia lokalu, nie musieli czekać na pozytywną odpowiedź ani chwili.
Restauracja Chez Dominik mieści się w hotelu Wróblewscy w Sieradzu (zobacz na mapie) Kuchnią – a właściwie “laboratorium”, jak można dowiedzieć się ze strony internetowej hotelu – kieruje szef Dominik, który doskonalił swoje kuchenne umiejętności we Francji. Dania, które pojawiły się na naszym stole, sugerują, że musiał być solidnym uczniem… ale o doznaniach smakowych trochę później.
Pierwsze wrażenie
Do restauracji Chez Dominik nie było trudno trafić. Hotel Wróblewscy znajduje się niedaleko centrum Sieradza, przy jednej z głównych dróg. Przy hotelu jest dostępny parking z dużą liczbą miejsc, więc dla przyjezdnych to duży plus.
Trafiliśmy na zamknięte główne wejście, ale kartka wywieszona za szybą pokierowała nas w stronę wejścia do hotelu. Tam niestety przywitały nas hałasy dochodzące z innych części – hotel Wróblewscy, poza restauracją ma też kilka sal, w których organizowane są imprezy okolicznościowe. Jedna z nich miała się ku końcowi.
Wejście do Chez Dominik prowadziło wprost z hotelowego holu. Drzwi zastawione wieszakiem na ubrania, nie zamykały się, przez co imprezowy szum docierał do nas jeszcze przez dłuższy czas.

Wnętrze? Ciepłe, przytulne, materiałowe obicia, pastelowe kolory, pomieszanie z poplątaniem, które jednak miało swój urok. To zdecydowanie nie jest mój styl (preferuję wnętrza w stylu tego ze zduńskowolskiej Fabryczne – przeczytaj relację), ale nadal czułem się tam komfortowo.
Komfort zaburzało jednak usadowienie. Pomimo rezerwacji na cztery osoby, posadzono nas przy 6-osobowym stoliku tuż przy wejściu. Na szczęście wygodne fotele i kanapy rekompensowały nadmierną przestrzeń.
Nie wiem, czy zauważyliście, ale od pewnego poziomu alkoholu we krwi, rośnie też poziom ustawionego w gardle potencjometru. Sądząc po liczbie decybeli wydobywających się ze strun głosowych siedzącej obok grupki, do gardeł musiało trafić sporo czystej. To już jednak nie jest do końca wina samej restauracji, a kultury.
Wiem, jak na razie sporo narzekania, ale obiecuję, że dalej będzie już tylko lepiej – pora w końcu zająć się tym, co na tym blogu najważniejsze!
Pan Zwałka je buraki (i aż uszy mu się trzęsą!)
Moją nienawiść do buraków podkreślam przy każdej okazji. Jeśli miałbym wybrać jedzenie do końca życia gruzu lub buraków, bez mrugnięcia okiem zacząłbym skrobać tynk.
Dlatego, gdy przed moimi oczami pojawiła się przystawka z dwoma kleksami koloru buraczanego, pomyślałem – “coś ty najlepszego uczynił?!”. Była to jednak szczęśliwa pomyłka… i pyszna!
Uwielbiam śledzie, więc gdy w sekcji przystawek zobaczyłem pozycję “Śledź marynowany w cherry” (32 zł), tatar i inne pozycje przestały się liczyć. Ciekawość, którą wywołało to połączenie, sprawiła, że nie spojrzałem w listę składników, a tam jak byk… matjas, cherry, mayo grzybowo-chrzanowe, chrust z pora, smażona chałka, oliwa szczypiorkowa i… PESTO Z BURAKA.
Zacznijmy od tego, że jestem pełen uznania dla kucharzy, którym udało się pozbawić buraka tego charakterystycznego ziemnego smaku, który tak mnie odrzuca. Lekkie, puszyste pesto było delikatnie słodkie, w ogólnie nie smakowało burakiem, za to wspaniale uzupełniało całą resztę. A tu również jest co chwalić!
Śledź w cherry miał zwartą konsystencję (nie ma nic gorszego niż śledziowa papka). Lekko słony, lekko śledziowy, jednak wszystko to zostało ukryte pod słodko-kwaśnym smakiem wiśniowego alkoholu. Ukryte, a nie zdominowane – to ważne.
Grzybowo-chrzanowy majonez, chrupiący chrust z pora, nadająca charakteru oliwa aromatyzowana szczypiorkiem i słodka, chrupiąca chałka, tworzyły połączenie smaków, na które nie byłem gotowy. A TO BYŁ DOPIERO POCZĄTEK! Czy to najlepszy śledź, jakiego jadłem? Zdecydowanie!
A… zapomniałem dodać, że przed przystawkami, na stole pojawiło się czekadełko – pieczywo z pasztetem. Dobre, aczkolwiek suche, przez co z perspektywy całej kolacji, bardzo mocno odstawało poziomem od reszty dań. Odrobina masła pod plastrem pasztetu zdecydowanie by pomogła.
Bulion z pieczonej gęsi
Jako jedyny zdecydowałem się na trzy dania, dlatego zaraz po przystawce, na moim stole pojawił się bulion z pieczonej gęsi (18 zł). Powiem szczerze – gdy zobaczyłem wypełnioną po brzegi dużą michę, byłem pod wrażeniem.
Danie składało się z aromatycznego bulionu ugotowanego na pieczonej z warzywami gęsinie, grzybów, szczypiorku, blanszowanych warzyw i trzech pływających wewnątrz sieradzkich kołdunów z farszem mięsnym.
Pierwsza łyżka wystrzeliła kubki smakowe w kosmos. Bulion silny, intensywny tak, że pity sam mógłby człowieka przytłoczyć. Lekkości dodawały grzyby i blanszowane warzywa – przede wszystkim chrupiący bok choy. I właśnie chińska kapusta nadawała tej zupie z menu Chez Dominik delikatnie orientalnego twistu.
Z zupą miałem tylko jeden problem… Po wcześniejszej przystawce i opróżnieniu całej michy obawiałem się, czy dam radę z kolejnym daniem, które miało się pojawić na stole. Ale zanim o nim…
Drinki w Chez Dominik
Choć w ten wieczór nie piłem alkoholu, zwróciłem uwagę na drinki, które pojawiły się na stole. Spotkanie zaczęło się od powitalnych shotów w stylu tequilla sunrise, które otrzymaliśmy za oznaczenie profilu restauracji Chez Dominik w relacji na Instagramie (no co, jak są takie okazje, to trzeba korzystać!). Miłym gestem obsługi było doniesienie wersji bezalkoholowej również dla mnie.
Żona zaczęła wieczór od Hot Aperol (24 zł) – drinka na bazie aperolu podawanego na ciepło. Stylizowany na gorącą herbatę drink był smaczny (tak, zamoczyłem język), jednak ja nie jestem dużym fanem smaku aperola, więc nie zrobił na mnie wrażenia.
Kolejny na stole pojawił się Tom Collins na toniku (22 zł) – mój zdecydowany faworyt z uwagi na miłość, którą pałam do ginów. Klasyczne połączenie ginu i toniku było w nim wzbogacone zielonym ogórkiem, syropem cukrowym i sokiem z cytryny, a całość zdobiła też skórka pomarańczy. Zarówno wizualnie, jak i smakowo drink robił robotę.
Smaku ostatniego – Tonic Yuzu (29 zł) – nie pamiętam. Drink z becherovką, prosecco, syropem brzoskwiniowym, yuzu (taka azjatycka mandarynko-cytryna) i tonicu wyglądał ciekawie, ale jego smak nie utkwił mi w pamięci, więc jeśli będziecie mieli dokonać wyboru, to bierzcie Tom Collinsa.
Na sam koniec muszę podkreślić, że każdy z drinków – również te znajomych – były małymi dziełami sztuki. Ładnie ozdobione, podane w dopasowanym szkle… aż zazdrościłem, pijąc swoje podwójne espresso z… filiżanki na DUŻĄ KAWĘ.
Danie główne
Wybór dania głównego przysporzył trochę problemów. Z jednej strony kaczka, z drugiej poliki wołowe, żebra bbq. No i burger. Jak wiecie, burgerów na mieście unikam, drób miałem w bulionie, więc ostateczna walka o miejsce na stole toczyła się między pieczonymi żeberkami, a polikami wołowymi.
Wygrały żeberka BBQ (46 zł). Gdy się pojawiły, zaniemówiłem. Porcja była ogromna, a moje możliwości już nadszarpnięte wcześniejszymi pozycjami. Na dużej desce, poza pokaźnym kawałkiem wieprzowych żeberek duszonych w zalewie piwno-miodowej, a następnie zapiekanych w glazurze BBQ, znalazły się też grube fryty, coleslaw, rukola (zupełnie zbędnie – mógłby ją zastąpić np. dobry pikiel) oraz domowy majonez podkręcony pikantnym sosem.
Cóż mogę rzec – to był kolejny dobry wybór. Mięso delikatne, bez problemu odchodziło od kości i dosłownie rozpływało się w ustach. Mógłbym się przyczepić jedynie trochę delikatnego smaku żeberek – brakowało mi jakiegoś ostrego “uderzenia”. Frytki i coleslaw trzymały poziom.
A jak w Chez Dominik jedli inni?
Moja kulinarna ciekawość nie pozwoliła mi przejść obojętnie obok dań, które pojawiły się przed współtowarzyszami tej uczty. Miałem okazję spróbować dwóch innych przystawek – tataru z polędwicy wołowej (39 zł) oraz wołowego carpaccio (37 zł). Obie przystawki naprawdę smaczne i przy kolejnej wizycie sam pewnie spróbuję którejś z nich, ale na pierwszą wizytę zdecydowanie polecam Wam śledzie.
Spróbowałem też wszystkich dań (lub ich części) głównych – gnocchi cacio e pepe al tartufo (35 zł), dania szefa kuchni (w tym dniu pieczona golonka – 45 zł) oraz próby dekonstrukcji kotleta de volaille (37 zł).
Nadziewane ricottą gnocchi z sosem serowo-pieprzowym z dodatkiem pasty truflowej, miały charakter, ale nie jest to danie, które sam bym zamówił. Co innego mogę powiedzieć o golonce podanej w żeliwnej patelni z kapustą i ziemniakami – gdybym dał radę, to zjadłbym i ją z chęcią.
Najgorzej (nie tylko w mojej ocenie, ale i samej zamawiającej) wypadła próba dekonstrukcji kijowskiego produktu eksportowego. Spróbowałem tylko sosu kurkowego i faktycznie, był dość mocno przesolony – zakładam, że to z uwagi na niedostatecznie wypłukane z solanki kurki.
Desery
Po tak obfitym posiłku nie byłem w stanie zjeść deseru, ale udało się spróbować dwóch. Żona zamówiła pieczoną tartaletkę z czekoladą (24 zł), koleżanka deser szefa kuchni, którym w tym dniu była beza przekładana brzoskwiniową marmoladą (18 zł). Tartaletka z płynnym, intensywnie czekoladowym wnętrzem była bardzo dobra. Uzupełniona lekko kwaśną konfiturą z owoców leśnych, domowymi lodami i sosem waniliowym mogła sprawić przyjemność z jedzenia. Beza natomiast była albo niedosuszona, albo – z uwagi na późną porę – zdążyła przez cały dzień nabrać wilgoci.
Jak wypadła kuchnia szefa Dominika?
Myślę, że wersy napisane powyżej są oczywiste i już wiecie, że jak tylko będziecie mieli okazję, to warto zajrzeć do restauracji w hotelu Wróblewscy z kuchennymi eksperymentami szefa Dominika. Jeśli nie, to teraz powiem wprost – idźcie, bo warto.
Drobne potknięcia, o których już wspomniałem, czy też lekko zagubiona obsługa (puste naczynia dość długo stały na stole, talerz po przystawce chyba do samego końca), to tak naprawdę drobnostki. W doborowym towarzystwie tracą one na znaczeniu, a na pierwszy plan wychodzą kulinarne doznania. W restauracji Chez Dominik macie je gwarantowane.
Menu restauracji Chez Dominik
Restaurację odwiedziliśmy w połowie grudnia 2022 r. Wrzucam Wam menu obowiązujące w tamtym okresie, żebyście mieli podgląd na to, czego możecie się spodziewać. Przed wizytą sprawdźcie jednak social media restauracji (linki poniżej), bo menu często się zmienia i jest dopasowywane do aktualnego sezonu.
Wyświetl ten post na Instagramie
Chez Dominik na Instagramie: https://www.instagram.com/chez_dominik/

