Wakacje w Chorwacji Pana Zwałki
Kulinarne Podróże,  Kultowe Kanapki,  Przepisy z rybą,  Przepisy z wołowiną

Wakacje w Chorwacji – o podróżach i jedzeniu słów kilka

Pierwsze dni września to od kilku lat czas pełen napięcia, nerwów i burzliwych kłótni. Wszystko przez urlopowe plany, które zawsze odkładamy na ostatnią chwilę. Siedząc niemal “na torbach” przeglądamy oferty biur podróży szukając ciekawych okazji “last minute”. Tak w ubiegłym roku udało się wybrać do Egiptu i rok wcześniej do Turcji. W tym roku było jednak inaczej…

Wszystko przez sytuację wywołaną wirusem COVID-19, który pokrzyżował plany wielu z nas. Otwarcie granic z pewnością ułatwiło wakacjowanie. Ja jednak postanowiłem, że dopóki sytuacja związana z zagrożeniem się nie unormuje nie wsiądę do samolotu. Dla mnie to zbyt duże ryzyko. W grę wchodziły więc wakacje tam, gdzie byliśmy w stanie dotrzeć samochodem. Polska? W ostateczności. Chcieliśmy powygrzewać tyłki, więc wzrok skierowaliśmy na południe i tak padło na wakacje w Chorwacji.

Oczywiście, i tym razem nie obyło się bez nerwów. Przeglądanie ofert nieśmiało zaczęliśmy ok. tygodnia wcześniej, jednak decyzję podjęliśmy… kilka godzin przed wyjazdem. 

Proszę Państwa, oto mistrz planowania

Plan był prosty – wyjazd wieczorem i jazda bez przerwy aż do celu. O ile w przypadku bardziej egzotycznych podróży na przygotowania mam zazwyczaj 1-2 dni, tak tutaj na wszystko miałem tylko kilka godzin. Wyznaczanie trasy przebiegło sprawnie dzięki mapom Google. Co ważne – nasza trasa obejmowała odcinki płatne. Czechy – winieta, Austria – winieta, Słowenia – winieta i bramki na autostradach w Chorwacji. To również trzeba było uwzględnić w planach. Jaką trasę do Chorwacji wybrałem? 

Założenie było proste – optymalizacja czasu względem kosztów. Najbardziej problematyczna na trasie była Słowenia. Winieta na Słowenii jako jedyna na trasie ważna jest tylko 7 dni (pozostałe kraje 10 dni). Jej koszt? 15 €. Zarezerwowaliśmy pobyt na 8 nocy, więc jedna winieta na Słowenii by nie wystarczyła. Kolejna opcja to winieta na 30 dni, która kosztuje 30 €. Sporo, jak na ok. 60 km odcinek do przejechania. Alternatywa lokalnymi dróżkami dłuższa jest ok. 30 minut… wybór był więc prosty. 

Wakacje w Chorwacji samochodem

Jeżeli planujecie wakacje w Chorwacji jest kilka rzeczy, o których warto wiedzieć. Po pierwsze – na najszybszej trasie opłaty Was nie ominą. Chcąc poruszać się autostradami przygotujcie się na dodatkowe koszty. Winieta w Czechach jest obowiązkowa. Tak samo winieta w Austrii. Na Słowenii zakup winiety zależy od destynacji podróży.

W przypadku kraju Krecika nie dajcie się nabić w butelkę i nie kupujcie winiet przed granicą. Mało naszych rodaków wie, że odcinek autostrady tuż za granicą (w stronę Ostrawy) nie jest płatny. Dlatego nie warto przepłacać i winietę o wiele lepiej kupić na pierwszej stacji benzynowej po czeskiej stronie. Koszt? 310 koron. 

Winieta w Austrii kosztuje ok. 10 €. Nie wiem, gdzie kupić ją na trasie bo… bez problemu można kupić ją przez internet. Na tej stronie kupicie je bez pośredników, ale musicie mieć możliwość płatności w € (lub ponieść koszt przewalutowania w Waszym banku), więc może przydać się Wam do tego np. Revolut (Nie masz jeszcze konta? Załóż je korzystając z mojego linku polecającego: https://revolut.com/referral/bartom2fay).

Drugi warunek jest taki, że musicie mieć firmę lub poprosić znajomego, który użyczy Wam danych. Zakup indywidualny jest możliwy, ale winieta będzie aktywna dopiero po 14 dniach – chore, wiem. W przypadku zakupu na firmę winieta jest aktywna od daty, którą wskażecie w formularzu zamówienia. 

Mistrz planowania trasy na wakacje w Chorwacji

Kwestią, nad którą możecie się zastanawiać planując trasę do Chorwacji jest też to, gdzie tankować. Tutaj – nie ukrywam – dałem ciała. Jadąc od strony Polski warto zjechać z autostrady kierując się na Rybnik (trasa 925). Ok. 1 km od zjazdu znajduje się stacja Orlen – ceny? Ok. 60 gr. taniej niż na stacjach przy autostradzie, więc warto poświęcić kilka minut na dojazd.

Ekonomiczna (nie znaczy wolna) jazda pozwoliła nam dojechać niemal do Trogiru, jednak ok. 150 km przed celem musieliśmy dotankować. I to był błąd. O wiele bardziej opłacało się zatankować na jednej z ostatnich stacji w Słowenii, gdzie litr ON kosztował 1 € (~4,40 zł). Ceny w Chorwacji przekraczały grubo 5 zł. Dlatego jeżeli wiecie, że nie starczy Wam paliwa zdecydowanie lepiej dotankować do pełna na Słowenii. 

Jeżeli wybieracie się na Chorwację w okolice Trogiru, Splitu lub dalej i chcielibyście poznać dokładną trasę dajcie znać w komentarzu, wrzucę szczegóły. 

Energia ładowana kebsem i kawą

Wróćmy na chwilę do mojego mistrzostwa planowania. Plan był w sumie prosty – wsiadamy koło 22 do samochodu, jedziemy całą noc i rano cieszymy się całym dniem na miejscu. Planowanie zawiodło jednak w innym miejscu. Na co dzień nie śpię w ciągu dnia. Tym razem przewidywałem krótkie spanko przed podróżą. 2-3 godzinki po zapakowaniu samochodu, szybki prysznic i w drogę.

Żeby łatwiej zasypiało mi się po południu dzień wcześniej postanowiłem późno położyć się spać – koło 4 nad ranem – i wcześnie wstać. I o ile pierwsza część genialnego planu się udała, tak druga już nie bardzo. Im dłużej leżałem po południu w łóżku, tym bardziej wkurwiałem się na to, że nie mogę zasnąć. Nie było co przedłużać – z 4 godzinami snu na karku zebrałem się i ruszyliśmy w drogę. 

Nim jednak wjechaliśmy na główną trasę zaliczyliśmy dwa pit-stopy. Pierwszy – u chłopaków z Egiptu, którzy prowadzą punkt z kebabem przy jednej ze stacji. Szybkie rollo z wołowiną – koniecznie bez sosów. Kolejny postój w domu Amandy. Tym razem na kawę z ekspresu. Podwójna czarna – ekstra mocna, ekstra duża i ekstra pyszna. Dodatkowa porcja wzięta w kubek-termos i mogliśmy ruszać dalej.

Ładowanie mięsem i kawą pomogło, podróż upłynęła bez przeszkód i ok. 14:00 następnego dnia, po pokonaniu 1300 km znaleźliśmy się na miejscu. 

Okrug Gornji – chorwacka wyspa Ćiovo, czyli dobry wybór na wakacje w Chorwacji

Wakacje w Chorwacji z widokiem na chorwackie miasteczko Okrug Gornij
Widok z tarasu na Okrug Gornij

Wynajęty przez nas apartament znajdował się w miasteczku Okrug Gornji na wyspie Ćiovo. Jest to jedna z wielu chorwackich wysp, na które na szczęście można dostać się samochodem. Wyspa Ćiovo położona jest w środkowej Dalmacji i otaczają je jedne z najczystszych wód Adriatyku. Na Ćiovo poza Okrug Gornji znajduje się kilka innych małych miasteczek – m.in. Okrug Donji, Arbanija, Slatine czy Zedno. Warunki na wakacje w Chorwacji są więc doskonałe.

Tym co wpływa na atrakcyjność Ćiovo jest nie tylko możliwość dostania się na nią mostem. Wysepka leży przy Trogirze – miasteczku z piękną, średniowieczną starówką wpisaną na listę UNESCO – trasa na jeden z mostów, którym można dostać się na Ćiovo wiedzie obok niej. Z wyspy blisko jest także do drugiego największego miasta Chorwacji – Splitu. Ci, którym znudzi się leniuchowanie nad krystalicznie czystą wodą mają więc do wyboru sporo innych atrakcji. 

Widok na nowy most na wyspę Ćiovo
Widok na nowy most łączący Trogir z wyspą Ćiovo

Okrug Gornji, czyli miasteczko, do którego trafiliśmy leży po dwóch stronach wyspy. A wyspa… jak to wyspa w Dalmacji jest górzysta. By dostać się z jednej części miasteczka do drugiej trzeba było pokonać spore wzniesienia – takie, z którymi nawet samochód miał problem! I tak z odległości, która pierwotnie wydawała się do pokonania pieszo w 10 minut robi się trasa na ponad 30 minut marszu.

Turyści, którzy wybiorą kwatery dalej od linii brzegowej mogą się negatywnie zaskoczyć, więc wybierając się na Ćiovo warto o tym pamiętać. Planując wakacje na Ćiovo warto też szukać noclegów po drugiej stronie wyspy – tej z widokiem na majaczącą na horyzoncie wyspę Šolta, a nie część kontynentalną Chorwacji. Woda jest tam czystsza, a krajobraz zdecydowanie atrakcyjniejszy!  

Wakacje w Chorwacji – sytuacja na miejscu

Powoli zbliżamy się do tematu, który z pewnością najbardziej Was interesuje – kulinarnej strony Chorwacji i naszej podróży. Nie mogę przejść do tych kwestii nie poruszając kontekstu covidowego. Niestety, ogólnoświatowy problem, który pojawił się wraz z koronawirusem nie ominął Chorwacji i chorwackiej gastronomii. 

W naszej okolicy większość tawern (“konoba”) był z tego powodu zamkniętych. Te, które działały to większe restauracje nastawione typowo pod europejskich turystów. Poza nazwą nie różniły się właściwie niczym. W każdej, w menu można było znaleźć to samo – steki, burgery, pizzę i spaghetti. Do tego standardy typu talerz owoców morza lub mięs z grilla dla dwojga. Jednym słowem nic. Nic, co zwróciło w jakiś szczególny sposób naszą uwagę. 

“Chodzi o to, żeby próbować nowych rzeczy” 

Zdanie cytowane w nagłówku zostało wypowiedziane przez Phil’a Rosenthal’a w jednej z moich ulubionych produkcji kulinarnych Netflixa – Somebody Feed Phil. Użyłem go nie bez powodu. Zawarta w nim jest moja definicja podróżowania. 

Właśnie dlatego oferty restauracji czy to na Ćiovo, czy w Trogirze i Splicie nie miały w sobie nic, co zachęciłoby nas do poświęcenia czasu i pieniędzy na posiłek. Ale nie mam im tego za złe.

Restauracje w Trogirze przy marinie
Deptak w Trogirze

Większość ludzi przyzwyczajonych jest do pewnych smaków, lubi jeść to co już zna i nie oczekuje eksperymentów. Restauracje chcące utrzymać się na rynku – zwłaszcza w trudnej sytuacji – muszą się dostosować do tych wymagań. Stąd w menu tak często pojawia się pizza, hamburgery lub spaghetti. I problem ten nie dotyczy tylko Ćiovo i Chorwacji.

Jeżeli kiedykolwiek wybraliście się gdzieś na południe wiecie, że w większości restauracji znajdziecie to samo. Tak jest w Grecji, tak jest w Turcji, Egipcie czy Bułgarii. Burgery, pizza, frytki, spaghetti. Bezpieczne pozycje. I dla restauracji i dla turystów. Zastanawiam się dlaczego tak właściwie się dzieje? Jednym z najbardziej sensownych wytłumaczeń wydaje mi się różnica kulturowa i związany z nią szok. 

Podróż w nowe miejsce to dla wielu duże wyzwanie. Inna kultura, inne wzorce zachowań, inny język, ludzie, pogoda. Wszystko jest inne, a więc mało komfortowe. Poznawanie kraju wakacyjnych destynacji wymaga wysiłku. Zdobycia chociażby podstawowej wiedzy, która pomoże go zrozumieć.

To dużo. I chyba niewielu ludzi decyduje się podjąć ten wysiłek. Właśnie dlatego turystyczne restauracje wypełniają klienci, którzy chcą pizzy. To dlatego wokół “allinclusive’owych” basenów gromadzą się tłumy nawet wtedy, gdy kilka kroków dalej czeka krystalicznie czyste, ciepłe morze i piaszczysta plaża z wygodnymi leżakami. 

“Chodzi o to, żeby próbować nowych rzeczy” mówił Phil w odcinku z Seul’u i ja się z tym zgadzam. W każdej kwestii. Odwiedzając jakikolwiek kraj, który tak bardzo różni się od Polski kulturą i kuchnią staram się – w miarę możliwości – dobrze go poznać. Dowiedzieć się trochę więcej o historii, nauczyć podstawowych słówek jak “dzień dobry” i “dziękuję”. Odkryć potrawy, które są kwintesencją lokalnej kuchni, a o której – w autentycznej formie – turyści nawet nie chcą słyszeć. 

Takie podejście wpływa też na sam pobyt w odwiedzanym kraju. Wiedząc czego mogę się spodziewać i czego szukać nie zadowalają mnie oferty skrojone pod gusta turystów. Mając do wyboru pizzę w restauracji wybiorę wycieczkę do sklepu po lokalne pieczywo, sery, wędliny i butelkę wina, z którymi siądę nad brzegiem morza ciesząc się chwilą. 

Mówi się, że podróże kształcą. Tak, ale jest jeden warunek – chęć włożenia wysiłku i otwarcie się na nowe. W innym przypadku nawet dalekie, egzotyczne podróże nie przyniosą nam nic poza kilkoma zdjęciami z wielbłądem i pamiątkami zakupionymi w przyhotelowym sklepiku, którymi będziemy w stanie pochwalić się znajomym mówiąc “byłem/byłam tam”… 

Chcesz poznać kraj i ludzi? Poznaj jego kuchnię

Uwielbiam kuchnię, uwielbiam gotować. Często mówię “pokaż mi co masz w lodówce, pokaż mi co jesz, a powiem Ci kim jesteś”. Nie powinno Was więc dziwić to, że podróżując równie ważna co widoczki, pogoda i ciepła woda, jest dla mnie lokalna kuchnia. 

Kuchnia mówi bowiem wiele o kraju i ludziach. Można z niej wyczytać historię, zmieniające się wpływy innych kultur. Można poznać gusta, smaki, zapachy. Kuchnia może być też doskonałym punktem zaczepienia do rozmów i poznawania ludzi. Dlatego odkrywając lokalną kuchnię szerokim łukiem omijam wspomniane wcześniej turystyczne restauracje. Nawet jeśli potrawy, które serwują mają lokalną nazwę, w większości przypadków smakiem dalece odbiegają od oryginału, bo dopasowane są do gustów turystów. 

Wybrzeże w Splicie
Chwila przerwy na napój ochładzający w nadbrzeżnym parku w Splicie.

Jak wybieram restauracje w czasie podróży? Pomagają rekomendacje tubylców. Zarówno dosłowne wskazówki, jak i te, których musicie poszukać sami. Jedną z nich jest skład klienteli. Jeżeli w mijanym lokalu widzę tłumy, jednak żaden z klientów nie przypomina Europejczyka można być pewnym, że kuchnia jest nie tylko dobra, ale i autentyczna. Lokalsi jedzą po swojemu i wiedzą, gdzie zjeść dobrze. To zasada uniwersalna, sprawdzająca się niezależnie od kraju, do którego traficie. 

Czy w Chorwacji udało się odkryć autentyczne, lokalne smaki? Tak, choć miejsce, w którym do tego doszło może Was zaskoczyć! Ale o tym później. 

Kuchnia dalmatyńska – czego możecie się spodziewać? 

Czym charakteryzuje się kuchnia Dalmacji? Bliskość morza i jego czystość wpływa na obecność ryb i owoców morza. Ich dostępność nie oznacza jednak, że w kuchni dalmatyńskiej nie ma mięsa. Jest i to całkiem sporo. To na nim opierają się w końcu jedne z najbardziej charakterystycznych dań regionu – ćevapi, pašticada, pljeskavica. 

Jeżeli chodzi o przyprawy, to w Dalmacji nie używa się ich w nadmiarze. Jakość i smak składników gra tutaj pierwsze skrzypce, dlatego nie przykrywa się ich intensywnymi przyprawami. Rozmaryn, pietruszka, szałwia, bazylia, tymianek, liście laurowe spotykane są w kuchni dalmatyńskiej dosyć często. Tak samo jak sól morska, domowa oliwa, papryka czy czosnek. 

Jednym z kluczowych haseł w kuchni dalmatyńskiej jest “domači” (“domowe”). Chorwaci lubią wziąć sprawy w swoje ręce i chyba każdy z nich może pochwalić się swoją oliwą, anchois, marynowanymi oliwkami, warzywami z ogródka, winem i mocniejszymi alkoholami. Mówiąc o domowych wyrobach nie można zapomnieć o wędlinach. 

Dalmatyńska panchetta, czyli wieprzowy boczek, który po 24 godzinnej kąpieli w solance wędzi się przez nawet dwa tygodnie, a następnie pozwala dojrzewać ok. 2-3 miesiące to jedna z dwóch najbardziej charakterystycznych wędlin. Popularnością nie ustępuje jej Dalmatyński Pršut, czyli lokalna długodojrzewająca (nawet kilkanaście miesięcy!) szynka wieprzowa. 

Pozostając w mięsnych klimatach – w Dalmacji możecie liczyć na wiele różnych mięs pieczonych na ruszcie lub pod peką, czyli ciężką, metalową pokrywą. Nakrywa się nią naczynie z mięsem lub owocami morza i warzywami, a następnie narzuca na nią żar. Mięsa charakterystyczne dla kuchni Dalmacji to przede wszystkim jagnięcina i kozina. Równie popularna jest wieprzowina i wołowina – jednak z uwagi na klimat, hodowla bydła i trzody jest tu mocno utrudniona. 

Na koniec zostawiam owoce morza i ryby. Na stołach w Dalmacji gości wszystko to, co uda wyłowić się z morza. Langustynki i krewetki, ośmiornice i kalmary… no i cudowne ryby. Przyrządzane w prosty sposób – delikatnie przyprawione, grillowane, gotowane, rzadziej smażone. Ale przejdźmy do konkretów… 

“Ryba pływa trzy razy”

Morszczuki z rusztu w Chorwacji
Świeże morszczuki prosto z rusztu

W zapowiedzi tego posta na moim Instagramie obiecałem Wam pełną wersję tego powiedzenia. Poznaliśmy ją na wspaniałej kolacji przygotowanej przez właściciela mieszkania, które wynajmowaliśmy. 

“Pierwszy raz ryba pływa w morzu. Drugi raz w oliwie. Trzeci pływa w winie…” powiedział Mario stawiając na stół napoczętą butelkę białego wina. Ryba – dopiero co zdjęta z rusztu – wylądowała na nim chwilę wcześniej. Nim jednak o rybach, kilka słów na temat tego jak właściwie doszło do tego, że jeden z wieczorów spędziliśmy na tarasie naszego gospodarza. 

Wszystko dzięki jednemu pytaniu – “Mario, gdzie zjeść dobrą rybę?”. Mijając ciągle takie same restauracje wiedziałem, że bez wsparcia lokalsów się nie obędzie. Dlatego przy pierwszej okazji zapytaliśmy o rekomendację naszego gospodarza. “Jeśli chcecie zjeść naprawdę dobrą rybę musicie przyjść do mojej restauracji!” – ku naszemu zaskoczeniu odpowiedział Mario. Jak się chwilę później okazało Mario nie miał lokalu, ale uwielbiał gotować i obiecał, że przygotuje dla nas najlepszą rybę na Ćiovo.

Piec opalany drewnem w Chorwacji

I tak, dwa dni później, przy zachodzie słońca siedzieliśmy na zadaszonym tarasie. W piecu, który stał w kącie właśnie rozpalał się ogień, a na blacie – w srebrnej misie – leżały piękne morszczuki (“oslić”) czekające aż drewno dobrze się zajmie. 

Przystawka – talerz lokalnych specjałów

Na przystawkę Mario przyrządził nam talerz lokalnych specjałów. Oczywiście, nie obyło się bez produktów “ze sklepu” (czyt. lokalnych delikatesów), ale większość rzeczy, które wylądowało na talerzu pochodziło jednak albo ze spiżarni Mario, albo jego rodziny lub znajomych. Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam takie klimaty! 

Talerz chorwackich specjałów
Talerz chorwackich specjałów: oliwki, pomidory, ser, sałata, kapary i anchois

Zacznijmy od warzyw. Soczyste pomidory z ogródka. Miks sałat również. Do tego marynowane kapary zebrane na polach nieopodal. Jedynie oliwki nadziewane migdałami zostały zakupione u jakiegoś lokalsa. Na talerzu poza warzywami znalazł się także paški sir – może nie lokalny, bo wywodzący się z wyspy Pag (ok. 150 km na północ od Trogiru) owczy ser – twardy, aromatyczny i z charakterem. 

Dla mnie główną rolę grały jednak fileciki anchois. Domowe, a jakże! Delikatne fileciki wprost rozpływały się w ustach pozostawiając na języku intensywny, słony smak. Esencja morza pod postacią małej rybki! Wszystko zostało obficie polane oliwą wytłoczoną z zebranych przez naszego gospodarza oliwek. Sposób i kolejność jedzenia? Dowolne. 

Ryba z prawie 40 letniego rusztu, który nigdy nie był myty

Przystawka – choć obfita – tylko wzmogła nasz apetyt. Nim w całości zniknęła z talerza drewna w piecu zdążyły się dobrze rozpalić. To oznaczało tylko jedno – ryba za chwilę trafi na ruszt. 

Świeże morszczuki gotowe do pieczenia

Morszczuki, które marynowały się w oliwie i siekanej pietruszce jeszcze o 6 rano pływały w morzu. Mario sam je złowił. Prawo w Chorwacji pozwala na połów do 5 kilogramów ryb z morza dziennie i wielu Chorwatów korzysta z tego przywileju. Niestety, połów można wykorzystywać tylko na użytek własny, dlatego jeśli chcielibyście kupić świeże ryby “na ulicy” musicie szukać sklepów rybnych lub udać się na jakiś targ.

Morszczuk to pyszna ryba z białym mięsem, ale bardzo niewdzięczna na grillu. Cienka skóra sprawia, że łatwo przywiera, zdziera się lub przypala. Mi to by w zupełności nie przeszkadzało, ale Mario chciał, żeby wszystko wyszło perfekcyjnie, dlatego co chwila doglądał do pieca w którym grillowały się rybki. 

Morszczuki na ruszcie w piecu opalanym drewnem

Kilka minut z każdej strony wystarczyło. Patera, w której jeszcze przed chwilą leżały zamarynowane ryby teraz wypełniła się morszczukami gotowymi do jedzenia! Przed pierwszym kęsem obowiązkowo oliwa. Dużo oliwy. W końcu ryba pływa 3 razy, a drugi raz właśnie w niej. 

To co uderzyło mnie przy pierwszym kęsie to wyjątkowa delikatność mięsa. Pomimo, że skórka dość mocno się spiekła, wnętrze była przyrządzone idealnie – miękkie, soczyste i nie wysuszone. Spora ilość oliwy, którą została polana ryba na talerzu podkreślała smaki. O dziwo Mario nie użył właściwie żadnych przypraw. Dla mnie – gościa, który na co dzień od nich nie stroni – na początku było to zaskoczeniem. Posiekana natka pietruszki i minimalna ilość soli jednak wystarczyły. Dzięki temu na pierwszy plan wyłonił się prawdziwy smak ryby – lekko słodki, lekko słony, morski i świeży. Czy było dobrze? Zjadłem aż 3 rybki, więc to powinno mówić za siebie!

Wróćmy na chwilę do historii rusztu. Nasz gospodarz otrzymał od wujka mając 9 lat. Jako jedyny z kuzynostwa przejawiał zainteresowanie kuchnią i to jemu wuj postanowił przekazać tak wyjątkowy prezent. Od tamtego czasu ruszt nie był myty. Jak mówi Mario – dzięki temu potrawy nie przywierają i nabierają dodatkowego aromatu. Jedyna pielęgnacja to opalanie nad rozżarzonymi węglami i przecieranie drucianą szczotką w celu pozbycia się kurzu i innych zanieczyszczeń. Sądząc po smaku ryby – to prawda!

Rozmowy przy butelce wina

Kolacja przygotowana przez Mario była okazją nie tylko do poznania lokalnej kuchni, ale też człowieka – jego kultury, zwyczajów. Kilka godzin spędzonych rozmawiając nad dobrym jedzeniem z kieliszkiem wina w ręce dało nam więcej niż by się mogło wydawać. 

Tematy rozmów praktycznie się nie kończyły i gdyby nie to, że Mario rano musiał udać się do pracy siedzielibyśmy do samego świtu. Jedzenie było tu tylko pretekstem do tego, żeby wzajemnie się poznać. Wymiana doświadczeń nie ograniczała się tylko do niego i lokalnej kuchnii.

Wśród tematów przewijały się kwestie zachowania turystów, jak i lokalsów wynajmujących kwatery na wakcje w Chorwacji. To dzięki rozmowie poznaliśmy historię rusztu Mario, jak i miasteczka, w którym mieszkaliśmy. Dziś rozwinięte dzięki turystyce, jeszcze kilkadziesiąt lat temu jedynie z kilkoma domami na krzyż. 

Nasze rozmowy nie ominęły też kwestii alkoholu. I o ile z Mario można było na jego temat porozmawiać, tak z uwagi na pracę “pod telefonem” mocniejszych trunków, które chłodziły się w mojej lodówce wypić się nie dało. W ramach wymiany doświadczeń skusił się jedynie na odrobinę babcinej nalewki mirabelkowej, którą zabrałem ze sobą. Trunek tak mu zasmakował, że postanowiłem oddać mu butelkę w podziękowaniu za wspaniałą kolację. 

Pora na deser! 

Była przystawka, było danie główne więc do szczęścia brakowało tylko deseru. Na stole pojawiło się kilka fig zerwanych z drzewa rosnącego przed domem. Ja przyniosłem także kilka owoców opuncji kaktusowej, czym zaskoczyłem gospodarza. Jak sam powiedział, ostatni raz owoce kaktusa jadł za dzieciaka, a ja byłem pierwszym turystą, który wiedział, że można je jeść. 

Rozmowa ponownie zeszła na temat kuchni. Tym razem dotyczyła wędlin. Rozmawialiśmy o różnicach pomiędzy wędlinami z Dalmacji, a Istrii (miałem okazję być tam kilka lat temu). Dowiedziałem się np, że o ile na Istrii do produkcji pršutu używa się różnych przypraw i ziół, tak w Dalmacji wszystko opiera się na soli.

W trakcie rozmowy o wędlinach Mario na moment zniknął. Po chwili pojawił się jednak trzymając w ręku kawałek panchetty – wędzonego, długo dojrzewającego boczku. Przygotował go wraz ze swoim przyjacielem posiadającym chatę w górach. Szczegółowo wyjaśnił proces produkcji – 24 godzinne moczenie w solance, dwutygodniowe wędzenie i dojrzewanie trwające nawet kilka miesięcy.

Kawałek chorwackiej domowej pancetty

Przygotowania rozpoczyna się przed zimą, bo to właśnie w tę porę roku w Chorwacji występuje bura – silny, chłodny i przede wszystkim suchy wiatr schodzący z gór. Chorwaci nauczyli się go wykorzystywać do swoich celów. Wg Mario – to co normalnie dojrzewa 2 tygodnie, w trakcie bury potrzebuje jedynie dwóch dni. 

Nie wiem ile w tym prawdy, gdyż nie sprawdzałem w praktyce. Pozostaje mi tylko zaufać tak jak w to, że przyjaciel, w którego górskiej chacie dojrzewają wędliny w trakcie bury wywiesza całą zawartość spiżarni na stojące przed chatą drzewo. Mięsne drzewo – to musi być cudowny widok! 

A wracając do panchetty Mario. Co tu dużo mówić – zna się na rzeczy. Słona, o intensywnym zapachu wieprzowiny. Tłuszczyk rozpływa się pod wpływem ciepła, mięso jest wyraziste w smaku, intensywnie pachnie dymem. Najzabawniejsze jest to, że panchettę Mario przygotował z mięsa… polskiego. Z uwagi na ciężki teren utrudniający hodowlę trzody polska wieprzowina jest w Chorwacji bardzo popularna. No i oczywiście tańsza niż lokalna.

Co zjeść w Chorwacji – Ćiovo, Trogir i Split

Wiem, że nie każdy planujący wakacje w Chorwacji i odwiedzający okolice Trogiru, Splitu lub wyspę Ćiovo będzie miał szansę na taką kolację, dlatego na koniec mam dla Was kilka wskazówek na temat tego “co” lub “gdzie” zjeść. 

Okrug Gornji, Ćiovo

Z uwagi na panujące warunki (koronawirus) i końcówkę sezonu nie odwiedziliśmy żadnej z restauracji na wyspie Ćiovo. Nie jestem więc w stanie polecić Wam żadnego konkretnego miejsca. Te, które były otwarte wyglądały tak samo i serwowały to samo. Nie oznacza to jednak, że nie dało się niczego przekąsić.

Lody, lody dla ochłody! 

Lody rzemieślnicze na Ćiovo

Najpierw coś na ochłodę – lody. Na budkę  z – podobno – rzemieślniczymi lodami trafiliśmy podczas spaceru na drugą stronę wyspy. Giuseppe Gelato mieści się tuż przy wejściu na plażę “Copacabana”, w okolicy mariny. Koszt gałki w przypadku małej to 10 kun, a 12 kun w przypadku dużej (choć ja różnicy w wielkości w sumie nie widziałem).

Wybór jest spory – od owocowych sorbetów, przez smaki popularnych batoników na lokalnych kombinacjach kończąc. Lody były pyszne, chociaż ja w jednym ze smaków miałem praktycznie same kawałki białej czekolady. Dla jednych to plus, mnie jednak trochę zasłodziło. 

Smażone szprotki na plaży
Smażone w głębokim tłuszczu szprotki
Porcja smażonych szprotek

Na całej długości plaży mieszczą się różne budki i beach bary. Jeżeli będziecie spacerować wzdłuż “Copacabany” koniecznie spróbujcie lokalnego fast food’u, czyli smażonych w głębokim tłuszczu szprotek. Nie jest to nic nadzwyczajnego, ale stanowi fajną przekąskę w ciągu dnia lub do wieczornego piwka. Do foremki wypełnionej szprotkami dostaliśmy również ketchup. Niby ok, ale dla mnie zdecydowanie lepiej smakowałyby rybki skropione sokiem z cytryny. 

Trogir – gdzie zjeść w Trogirze?

W Trogirze zwiedzaliśmy przede wszystkim wąskie, średniowieczne uliczki starego miasta. Wokół nich mieści się wiele restauracji kuszących turystów grillowanymi mięsami, rybami i owocami morza. Kuszą również burgerami, pizzą i spaghetti – czyli wszystkim tym, co można spotkać wszędzie.

Marijana – starsza pani gwarancją dobrego jedzenia

Mimo tego w trakcie spaceru udało nam się znaleźć restauracyjkę, która przykuła naszą uwagę swoim lunch menu. Mniejsze porcje (sorry, ale po co mi talerz z kilogramem kalmarów?!) i mniejsze ceny skusiły nie tylko nas. W środku siedziało sporo ludzi – zarówno lokalsów, jak i turystów. 

Ja postawiłem na miks ryb i owoców morza, Amanda na grillowane kalmary. W oczekiwaniu wypiliśmy również po kawie. Dania podane zostały wraz z miksem sałat i ziemniaczkami. Cena za wszystko – ok. 200 kun. Zdjęcia i szersze podsumowanie wizyty znajdziecie na moim Instagramie.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Bartek Płatek (@pan_zwalka)

Big Mama’s – lokalny street food

Kuchnia Chorwacji to też mięsa. Powiedziałem sobie, że nie opuszczę Trogiru bez spróbowania jakiegoś lokalnego specjału. Polowałem na pljeskavicę lub ćevapi. Ale nie na talerzu… w pieczywie, z ajwarem i cebulą, czyli tak jak powinno to wyglądać.

Na samej wysepce, na której mieści się zabytkowa część Trogiru nie udało mi się znaleźć miejsca, w którym dostałbym to co chcę. Na szczęście wystarczy przejść mostek łączący wysepkę ze stałym lądem, żeby trafić do street foodowego raju. Tuż za nim, po lewej stronie znajdziecie kilka budek i targ. Na targ trafiliśmy za późno. Życie zaczynało toczyć się jednak wokół narożnej budki z szyldem “Big Mama’s”. 

Spory ruch, właściwie sami lokalsi i widok na kuchnię był przekonujący. Tym co pomogło podjąć decyzje był rzut okiem na menu. Burgery, sandwiche, kebaby, tortille i one – ćevapi. Buła z 10 kawałkami dla mnie i buła z burgerem krewetkowym dla Amandy. Razem ok. 100 dobrze zainwestowanych chorwackich kun! Więcej o wizycie w Big Mama’s w poście na Insta. 

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Bartek Płatek (@pan_zwalka)

Split – gdzie zjeść w Splicie? 

Split – z uwagi na odległość – odwiedziliśmy tylko raz na ekspresowe zwiedzanie. Tym razem nie chcieliśmy tracić czasu na szukanie odpowiednich restauracji, więc już w trakcie jazdy Amanda poszukała rekomendacji w sieci. Wystarczyło kilka recenzji, żeby podjąć decyzję. 

Sexy Cow – it’s a wrap

Wybór może Was zaskoczyć. Tym razem nie było żadnych owoców morza, ryb, ani innych lokalnych specjałów. Był natomiast świetny pomysł i lokalna inicjatywa street foodowa. Sexy Cow specjalizuje się w burgerach i siekanych stekach, które zamiast do bułki, trafiają do placków przypominających tortille. Dania jak z najlepszych food pornowych snów. Nie obyło się bez drobnych wpadek (cholernie słony boczek!), ale i tak wizytę w Sexy Cow zapamiętam na długo. Za dwa wrapy, frytki z bekonem i cheddarem i wodę zapłaciliśmy ok. 180 kun. Całość wrażeń w poście na Insta. 

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Bartek Płatek (@pan_zwalka)

Kawka z widokiem na Split

Udając się spacerkiem na górujące nad miastem wzgórze Marijana, mniej więcej w połowie drogi znajduje się klimatyczny taras i restauracja “Vidilica”, w której możecie napić się kawy, wina, piwka lub innych alkoholi. Mają chyba też coś do zjedzenia, ale to nas nie interesowało. Wejście na wzgórze – zwłaszcza przy wszechobecnym upale – może być męczące, dlatego warto zrobić sobie tam przerwę. Za espresso i mrożoną kawę zapłaciliśmy ok. 30 kun. 

Kawa na tarasie widokowym w Splicie
Szybkie espresso z widokiem na Split

Chorwacka przekąska

Pisząc o tym co zjeść w Chorwacji nie mogę pominąć popularnej na całych bałkanach i w krajach arabskich przekąski, którą znajdziecie dosłownie w każdej piekarni (“pekara”).

Burek – bo o nim mowa – to wykonany z ciasta filo nadziewany placek. Spotkać można go w różnej formie – w Chorwacji najczęściej wygląda jak zawijana kiełbaska. W środku – ser, mięso, ziemniaki. szpinak. Do wyboru do koloru.

Warto spróbować każdego, ale uważajcie – burki są bardzo syte. Ich cena zależy od wybranego nadzienia, ale oscyluje w granicach 10 – 15 kun.

Wakacje w Chorwacji - burki na ladzie w piekarni
Pieczone smakołyki w jednej z piekarenek w okolicy starego miasta w Trogirze

Wakacje w Chorwacji? Tu mógłbym wrócić

Podróżując staramy się nie odwiedzać dwa razy tych samych miejsc. Dalmacja miała jednak coś w sobie i to jedno z tych miejsc, do których moglibyśmy wrócić. Mam wrażenie, że choć dowiedzieliśmy się wiele, to nadal Chorwacja ma wiele do odkrycia. Nie jest więc wykluczone, że kiedyś ponownie wybierzemy się na wakacje w Chorwacji. 

To podsumowanie to jeden z najdłuższych tekstów, które pojawiły się na blogu i jeden z najdłuższych, które w ogóle napisałem. Nie chciałem się jednak ograniczać. Postanowiłem zebrać w nim nie tylko kulinarne wrażenia, ale też coś, co da Wam wgląd w moje spojrzenie na podróżowanie. 

Znalazło się w nim dużo informacji, które nie pojawiłyby się, gdyby nie rozmowy z ludźmi, gdyby nie kolacja z Mario. Nie obyło się bez wcześniejszego researchu (ale o tym jak przygotowuję się do podróży pisałem wyżej). Nie obyło się też bez uzupełniania wiedzy w trakcie pisania – jednak dzięki temu krótkiemu pobytowi wiedziałem czego szukać. 

Jeżeli jakimś cudem udało Ci się dotrwać do końca to po pierwsze – gratuluję. Myślę, że takich ludzi będzie niewielu. Sam długo zastanawiałem się, czy tak obszerny tekst ma sens.

Po drugie, jeżeli tu już jesteś, to daj znać w komentarzu. Będzie mi miło wiedzieć, że komuś udało się przebrnąć przez tę ścianę tekstu. Mam też nadzieję, że z wpisu wyciągniesz coś dla siebie. Być może Twoja kolejna podróż – niezależnie od destynacji – będzie inna niż do tej pory

Slow Food | Fast Food | Comfort Food Mój punkt widzenia na kuchnię i gotowanie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error

Podobał Ci się przepis? Zaobserwuj mnie w jednym z wybranych miejsc i bądź na bieżąco z kolejnymi!