
Co i gdzie zjeść w Zarzis? Odkrywamy Tunezję
Po wakacjach w Egipcie myślałem, że z Afryką pożegnałem się na dłuższy czas. Nie chodzi o to, że Egipt nas rozczarował (zdecydowanie nie!), ale o to, że razem z Panią Zwałką lubimy za każdym razem odkrywać nowe miejsca. Życie jak zwykle okazało się przewrotne i w tym roku ponownie zameldowaliśmy się w Afryce na wakacje w Zarzis (Tunezja).
Jakoś tak wychodzi, że zazwyczaj wakacje planujemy na ostatnią chwilę. Niestety, druga połowa października nie jest już dobrym okresem do takich zabaw z uwagi na pogodę, dlatego tegoroczna liczba opcji znacznie się ograniczyła. Rozsądek podpowiadał Egipt, ale – jak już wcześniej wspominałem – staramy się unikać wielokrotnych podróży w to samo miejsce. Jako, że chcieliśmy przede wszystkim wygrzać tyłki niczym soczyste prosiaczki kręcące się powolnie nad żarem, kolejną z opcji była Tunezja. Jednak w drugiej połowie października ten wybór też nie jest już taki oczywisty.
Szybki research ujawnił, że to właśnie wtedy, w północnej części Tunezji rozpoczyna się pora deszczowa, i o ile temperatury nadal mogą sięgać 30 stopni, tak Słońce skrywa się za deszczowymi chmurami. Woleliśmy nie ryzykować, więc obszar poszukiwań zawęziliśmy do południowej części kraju i okolic wyspy Djerba. Szybki przegląd ofert biur podróży wyłonił kilku faworytów, lecz wtedy wsparłem się mapami Google. Standardowo, rzut oka na satelitarny obraz okolicy (polecam to narzędzie przy planowaniu podróży!) pokazał, że przy wybranych hotelach, poza innymi hotelami i palmowymi ogrodami nie ma nic więcej.
A, że nawet na wywczasach all-inclusive lubię opuszczać hotel i poznawać okolicę, opcje kolejny raz znacząco się zawęziły. Na szczęście jedna z – aż! – dwóch pozostałych, była poza Djerbą – w kontynentalnej części Tunezji, na obrzeżach miasteczka Zarzis (Dżardżis).
Zarzis w Październiku – dlaczego warto?

Nim przejdziemy do odpowiedzi na to pytanie, krótką chwilę poświęcę samemu miastu. Zarzis (Dżardżis) to miasteczko na wybrzeżu w południowej Tunezji. Leży ok. 1,5 h drogi z lotniska Djerba Zarzis znajdującego się na północy wyspy Djerba i ok. 60 km od granicy z Libią. Miasteczko zamieszkuje ok. 80 tys. mieszkańców, a ten region Tunezji znany jest m.in. z dużej różnorodności religijnej, więc w mieście (jak i w regionie) można znaleźć wiele wpływów żydowskich i chrześcijańskich. Zabudowa niska (nie przypominam sobie ani jednego wieżowca czy większego bloku!), gęsta, a życie toczy się przede wszystkim wokół kilku głównych dróg przebiegających przez miasteczko.
Dlaczego warto odwiedzić Zarzis w Październiku? Po pierwsze region leży poza obszarem występowania pory deszczowej, więc nadal możemy liczyć na słoneczną pogodę. Po drugie temperatury są nadal tropikalne, jednak utrzymujące się w okolicach 30 stopni (latem sięgają 50!) w ciągu dnia. W sam raz, żeby wygrzać się na leżaku lub ruszyć na wycieczkę po okolicy. Po trzecie, Tunezja jako była francuska kolonia, nadal przyciąga wielu Francuzów. W październiku jest już ich znacznie mniej, a to przekłada się na ogólny komfort – czy w hotelu, czy na ulicach, czy też w obiektach kultury.
Minusem jest jednak to, że mniej turystów oznacza mniejsze zarobki dla lokalsów i wielu z nich postanawia na ten okres zamknąć swoje przybytki – stoiska, wózki, knajpki i inne miejsca kulinarnych rozkoszy. Na szczęście, dusza poszukiwacza kulinarnych wrażeń nie zawiodła i pomimo mniejszej liczby możliwości, udało się trafić w miejsce, w którym mogliśmy zapoznać się z prawdziwie tunezyjskimi smakami. No właśnie, a jaka jest tunezyjska kuchnia?
Kuchnia tunezyjska – jaka jest?
Gdybym w trzech słowach miał określić kuchnię tunezyjską, posłużyłbym się tymi: harrisa, czerwona cebula, pomidory.
Ta pierwsza – w postaci gęstej pasty lub bardziej płynnego sosu. Ta druga – słodka niczym jabłka, aromatyczna i łagodna. No i pomidory – będące głównym składnikiem wielu dań, ich bazą lub jednym z dodatków. Niezależnie od tego, czy to hotelowy bufet, czy knajpka prowadzona przez lokalnego kucharza, te 3 składniki z pewnością znajdziemy w kuchni!
Charakterystyczne potrawy kuchni tunezyjskiej
Nim przejdę do moich doznać, kilka słów o charakterystycznych tunezyjskich potrawach, na które warto zwrócić uwagę zarówno w hotelowych bufetach, jak i poza nimi.
Brik
Brik to pierożek (a właściwie duży pieróg) z cienkiego ciasta, który smażony jest w głębokim tłuszczu. Tunezyjski brik to też bardzo popularny rodzaj “fast-foodu”, dostępny zarówno w restauracjach, jak i w niektórych ulicznych straganach czy piekarniach. W tym klasycznym znaleźć się musi jajko i pietruszka, ale za nadzienie mogą służyć też tłuczone ziemniaki z oliwkami i kaparami czy tuńczyk.
Fricassee
Fricassee to tunezyjski street-food. Małe, podłużne bułeczki z drożdżowego ciasta smaży się na głębokim tłuszczu. Jeszcze ciepłe nacina się, a następnie nadziewa ugotowanym na twardo jajkiem, tłuczonymi ziemniakami, pikantnym sosem na bazie harissy oraz tuńczykiem.
Dania z tajina
Tajin to przede wszystkim gliniane naczynie, ale w kuchni tunezyjskiej to też nazwa potrawy z masy jajecznej z dodatkami. Ja skupię się na potrawach przygotowywanych w naczyniu, bo tych jest całe multum i mogą różnić się nie tylko głównym składnikiem – takim jak kozina, baranina, kurczak, wołowina, ryby, owoce morze, ale też towarzyszącymi mu dodatkami – warzywami, kuskusem lub jego brakiem, kaszami.
Ojja
Ojja (odżdża) to tunezyjska szakszuka, czyli proste danie na bazie pomidorów. Odżdża tunezyjska charakteryzuje się sporą dawką harissy. Poza pomidorami w ojjy możemy znaleźć paprykę, czerwoną cebulę, czosnek, oliwki, kapary, marchewkę czy rodzynki. Do pomidorowej bazy potrawy mogą trafić także inne dodatki np. kawałki kiełbasek merguez, krewetki, tuńczyki oraz jajka.
Lista tunezyjskich potraw jest zdecydowanie dłuższa, ale to właśnie te wymienione, były jednym z moich kulinarnych celów tych wakacji. Będą w Tunezji warto spróbować również daktyli – zwłaszcza Deglet Nour – oraz chlebka tabouna wypiekanego w specjalnych piecach o tej samej nazwie, który można moczyć w oliwie lub miodzie.

Charakterystyczne smaki Tunezji
Czy kuchnia tunezyjska ma swój smak? Zdecydowanie. Lecąc tam, spodziewałem się skomplikowanych, charakterystycznych dla kuchni orientalnej doznań. Dużej ilości chilli, harissy dodawanej do wszystkiego i w nadmiernych ilościach, bogatych połączeń i smakowych uniesień.
I o ile te ostatnie były naprawdę niesamowite, tak kuchnia tunezyjska nie jest aż tak skomplikowana pod względem smaku, jak mi się początkowo wydawało. W daniach nie znajdziemy listy przypraw ciągnącej się w nieskończoność. Tym, co nadaje im smak, jest przede wszystkim kmin rzymski, kminek, suszona papryka, kurkuma oraz świeży czosnek, cebula i inne warzywa. To one tutaj dominują.
Tunezja to też kraj kuskusu (uważanego za dobro narodowe) i różnego rodzaju kasz. Jednak sposób ich podania znacząco różni się od tego, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Kasza, kuskus czy ryż były zawsze przygotowany z różnymi aromatyzującymi dodatkami – przyprawami, warzywami czy… rodzynkami.
Harissa – o harrisie słów kilka
Harissa to dodatek, który często pojawia się w moich przepisach inspirowanych Bliskim Wschodem. Ta wyjątkowa pasta składa się z pikantnych papryczek, czosnku i kminu rzymskiego oraz kilku innych przypraw. O ile w moich przepisach wykorzystuję ją najczęściej jako składnik, tak w Tunezji jest to też popularny dodatek do dań.
Miski z gęstą pastą stoją na all-inclusive’owych ladach, podobnie wygląda to w restauracjach – porcja harissy zawsze znajdzie się na talerzu. I tak, jak my nie wyobrażamy sobie golonki bez musztardy czy chrzanu, tak – po wakacjach w Tunezji – ja nie wyobrażam sobie tunezyjskiej kuchni bez tego dodatku.
Odrobina harissy wymieszana z kuskusem potrafi odmienić jego charakter. Jagnięca kiełbaska zamoczona w harissie? Pycha! Ryba, mięsa, warzywa? Też warto!
Na koniec jedna uwaga. Harissa potrafi być cholernie pikantna. Dlatego, jeśli nie macie doświadczenia z ostrymi smakami, podejdźcie do niej ostrożnie.
Kulinarno-turystyczny tip na koniec fragmentu o harissie: Jeśli planujecie wakacje w Tunezji, ale obawiacie się tzw. “zemsty”, porcja ostrej pasty przy każdym posiłku może pomóc się Wam przed nią ustrzec.
Tunezja all-inclusive – o kuchni w tunezyjskich hotelach

Z uwagi na fakt, że nasze tunezyjskie wakacje były poza sezonem, ilość opcji “na mieście” była znacznie ograniczona. Chcąc nie chcąc, to właśnie stołówkowe bufety stanowiły główny element naszej diety. Co można o nich powiedzieć?
Przede wszystkim, pomimo “niskiego” sezonu, charakteryzowały się dużym wyborem, jak i różnorodnością dań. Podczas tygodniowego pobytu powtórzyło się tylko kilka z głównych potraw. Jeżeli było się otwartym, codziennie można było spróbować czegoś nowego.
Niestety, problemem był poziom doprawienia dań. W hotelu, w którym nocowaliśmy (Zita Beach Resort Zarzis), były one jedynie muśnięte przyprawami. Nawet te – z pozoru – autentyczne, tunezyjskie potrawy doprawione były po “europejsku”.
Żadne nie było zbyt ostre, często brakowało też soli czy innych charakterystycznych przypraw np. kuminu. Czy były złe? Nie. Do tego wśród dodatków zawsze znajdowała się harissa w dwóch formach – pasty i jej bardziej płynnej, sosowatej odmiany, którą można było doprawić jedzenie na własną rękę.
Co warto spróbować w hotelowej restauracji? Z pewnością w ciemno można iść we wszystko, co ma w sobie kuskus lub inną kaszę. Warte spróbowania są też lokalne specjały w hotelowej odsłonie – brik, ojja, gulasze na bazie warzyw i mięs, potrawy przygotowywane w tajinie. Te, po odpowiednim doprawieniu harissą i solą są bardzo dobre. Nie inaczej jest z warzywami – zwłaszcza surową czerwoną cebulą, papryką i pomidorami.
A mięsa? Warto polować na jagnięce wątróbki podawane w formie szaszłyka lub w grillowanych plastrach. Mięso z kurczaka (bezpieczna opcja dla wybrednych) też nie powinno Was rozczarować, tak samo jak kawałki jagnięciny – choć te potrafią być kościsto-żylaste.
Uważałbym natomiast na ryby przygotowywane w hotelowej kuchni. Niestety są one najczęściej za bardzo wysmażone, suche i małe, a do tego ościste, więc ciężko się nimi cieszyć. Słabo wypada również wołowina – twarda, żylasta, widać, że z tych tańszych kawałków.
A co z alkoholem w Tunezji?
Tunezja to państwo, w którym dominującą religią jest Islam, dlatego o alkohol poza hotelem trudno. Dostępny jest tylko w kilku sklepach w regionie, a i nie każda restauracja ma go w swojej ofercie. Lubiący wypić drinka do obiadu, zdani będą na ofertę baru all-inclusive w hotelu. Poświęciłem się dla Was i podczas naszych wakacji w Tunezji dogłębnie sprawdziłem, co do zaoferowania – poza zimnym i smacznym piwkiem – mają barmani w Zita Beach Resort Zarzis.
Zacznijmy od podstaw. Alkohole w all-inclusive to temat rzeka, mocno rozwodniona rzeka… Polskie kubki smakowe przyzwyczajone do mocnych i wytrawnych trunków będą raczej rozczarowane. Większość z alkoholi poza nazwą, ma niewiele wspólnego ze swoimi europejskimi odpowiednikami. Whisky czy gin to nie jest to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Podobnie jest w sumie z napojami… Uwierzcie, gin & tonic to nie był ten charakterystyczny gorzki posmak chininy i aromaty ziół. To raczej słodki ulepek z podłym alkoholem.
I choć Tunezja to kraj, w którym – oficjalnie – nie spożywa się alkoholu, to Tunezyjczycy znani są z jego produkcji. Boukha to lokalny trunek, który produkuje się z fig. W smaku przypomina trochę bałkańskie rakije, jest nieznacznie słodszy i charakteryzuje się mniejszą mocą (od ok. 32% do 40%). W moim hotelowym barze boukha podawana była w szklance z kostkami lodu i była zdecydowanie najciekawszym alkoholem z całej oferty. Jeśli więc wybieracie się na wakacje do Tunezji, to zanim rzucicie do barmana “barman, two whiski z kolą”, spytajcie go o boukhę i spróbujcie szklaneczkę.
Gdzie zjeść w Zarzis?
Krótki wstęp okazał się dosyć długi, ale chciałem jak najlepiej przekazać Wam kulinarny stan rzeczy. Ten z uwagi na burzliwą przeszłość i obecne niepokoje (problemy z władzą) do najciekawszych nie należy. Na szczęście, jeśli macie w sobie zew przygód i niestraszne są Wam wyjścia poza hotel, trafiłem na kilka miejsc, które warto odwiedzić, będąc na wakacjach w Zarzis.
Fricassee – street-food pełną parą!
O fricassee czytałem przed wyjazdem i chciałem ją zjeść. Niestety poszukiwania budki lub lokalu serwującego ten tunezyjski street-food były ciężkie. Na szczęście udało się znaleźć jedno – dość przypadkowo – które z czystym sercem mogę Wam polecić.
Lokal chyba nie ma nazwy albo ja na nią nie trafiłem. Idąc ulicą, po prostu poczułem zapach smażonego ciasta, a następnie moim oczom ukazała się mała przestrzeń. W środku skromnie, właściwie gołe ściany, jakieś menu – którego nie byłem w stanie odczytać – i dwie osoby z obsługi. Jedna zajmowała się sprzedażą i przygotowywaniem kanapek, a druga odpowiadała za smażenie pieczywa. Żadna nie mówiła też ani słowa po angielsku, dlatego wskazałem palcem, że chciałbym “to”
Zapomniałem też dodać, że wchodząc, nie wiedziałem, że zjem fricassee. Małe podłużne “pączki”, które smażyły się w misie z gorącym olejem, wyglądały tak dobrze, że musiałem ich spróbować. Czystość w tym miejscu potęgowała to pragnienie.
Wysypałem więc kilka lokalnych monet na rękę, podałem tyle, ile mi się wydawało, że zrozumiałem. Byłem w błędzie, bo 7 przekazanych dinarów zostało mi zwrócone, a z kupki monet wybrane aż 1,2 (czyli jakieś 2 zł). Gdy już wystawiałem ręce po to, co jeszcze w tym momencie wydawało mi się po prostu lokalnym pączkiem, sprzedawca zaskoczył mnie, biorąc sprawy w swoje ręce.
Wraz z pierwszym cięciem noża w gorącym, smażonym, drożdżowym pieczywie, zrozumiałem jakim jestem szczęściarzem. Sekundę później – znów na migi – odpowiadałem sprzedawcy, że swoją fricassee chcę ze wszystkim, a więc i z ziemniakami, jajkiem, pietruszką, oliwkami, płynnym sosem harissa i sporą porcją poszarpanego tuńczyka. Mały, ale wypchany pakunek w mgnieniu oka trafił do moich rąk.
Wrażenia? Do tej pory wspominam ten smak. Chrupka skórka, miękki miąższ i wnętrze wypełnione prostymi dodatkami. Lekko wodniste, utłuczone ziemniaki, harissa wywołująca pikantne muśnięcie pod koniec każdego kęsa. Kawałki ugotowanego na twardo jajka, wraz z tuńczykiem i innymi dodatkami również bardzo dobrze się komponowały, a wszystko to za ok. 2 zł!
Nazwy lokalu nie znalazłem, ale dam Wam kilka wskazówek, gdzie w Zarzis znajduje się ten punkt. Trafiłem na niego przy dużym sklepie Carrefour przy jednej z głównych dróg. Jest on po tej samej stronie co sklep, na prawo od wyjścia – dosłownie w sąsiadującym do parkingu budynku. Na google street view go nie widać (zdjęcia sprzed kilku lat), ale zaznaczyłem Wam miejsce pinezką.
Kolacja w Havana by Rabi3 – Pan Zwałka odkrywa tunezyjską kuchnię
Jeszcze przed wylotem na wakacje do Tunezji, sporo czasu spędziłem na analizowaniu mapy Zarzis pod kątem potencjalnych miejsc na kolację. Większość tych, które znalazłem, nie wyglądała na tyle dobrze, żeby poświęcać im uwagę – były to albo typowo turystyczne miejsca, albo wątpliwe lokalne interpretacje fast-foodów (pizza, burgery, smażone kurczaki, naleśniki itp.). Najlepiej wyglądała knajpka Havana by Rabi3, która była zarazem najbliżej Zita Beach Resort (ok. 15 minut spaceru brzegiem morza).
Nauczony doświadczeniem, znalazłem profil knajpki na Instagramie i odezwałem się z pytaniem czy są otwarci. Pierwszy dzień ciszy mocno mnie zmartwił, dlatego następnego, napisałem ponownie – tym razem nie po angielsku, a po francusku. Odpowiedź przyszła niemal natychmiast. DZIĘKI BOGU!
Havana by Rabi3 to lokal z widokiem na morze. Restauracja znajduje się przy plaży, ale dzieli ją od niej nieutwardzona droga. Bliżej morza znajduje się kilka stolików, jednak o zmroku i poza sezonem nie były one oświetlone. Swoją drogą, i tak bym z nich nie skorzystał, bo po co patrzeć na morze, kiedy można przyglądać się uwijającemu się w kuchni kucharzowi?!
Duża przestrzeń wewnątrz mieściła kilka stolików, jednak my zdecydowaliśmy się na ten na tarasie. W środku – dobry zwiastun – siedziało kilku lokalsów, którzy nie tylko pili kawę, ale też jedli. Z kultury nie zajrzałem im do talerzy, ale dzięki uprzejmości Rabiego mogłem zajrzeć do kuchni. Warunki tunezyjskie, jednak było zadbanie i czysto – to dobry znak.
O dziwo, właściciel, a zarazem kucharz potrafił porozumieć się po angielsku, dlatego mogłem liczyć na jego pomoc nie tylko w kwestii doboru dań, ale też poznania historii jego samego, jak i miejsca.
Zacznijmy od tego. Rabi to kucharz, który przez ponad 20 lat pracował w jednym z sąsiednich hoteli. Tuż przed wybuchem epidemii covid-19 postanowił pójść na swoje i otworzył lokal Havana by Rabi3 – miejsce, w którym mógł postawić na autentyczność.
I właśnie tej autentyczności szukaliśmy podczas naszej kolacji. Dlatego poza wyborem dań i napojów, prosiłem naszego gospodarza o jedno – “przygotuj to tak, jakbyś to robił dla siebie”.
Zacznijmy od kawy
Nie ważne, która godzina, w Tunezji kawa jest zawsze dobrym pomysłem, dlatego przed kolacją na naszym stole pojawiła się kawa. Niestety, nie była przygotowana w tradycyjnym tygielku, ale ta z ekspresu ciśnieniowego również dawała radę. Espresso w stylu północnoafrykańskim – a więc odpowiednio dosłodzone – pobudziło apetyt. Kawa mocna, aromatyczna, lekko kwaskowata. Nie to, żebym się jakoś mocno znał, ale te szczegóły zapadły mi w pamięci.
Crème de la crème
Po pysznej kawie i ok. 30-40 minut oczekiwania, na naszym stole pojawiło się pierwsze danie… Zaraz za nim drugie, trzecie, czwarte oraz dodatki! Trochę mnie to zaskoczyło, bo przyzwyczajony jestem do pewnej kolejności serwowania, ale uwzględniając, że Rabi w kuchni (oraz w całym lokalu) działał sam, przygotowanie wszystkiego na raz było jak najbardziej uzasadnione (również ze względów ekonomicznych).
Co dokładnie znalazło się na naszym stole? Celowaliśmy w owoce morza, dlatego nie mogło zabraknąć grillowanych krewetek oraz ryby – za namową Rabiego wzięliśmy doradę zamiast okonia morskiego. Za punkt honoru postawiłem sobie zjedzenie autentycznej, tunezyjskiej ojjy, dlatego i ona pojawiła się na stole. A skoro o tunezyjskiej kuchni mowa, to w naszym zamówieniu musiał znaleźć się również kurczak przygotowany w tajinie. Poza zamówionymi daniami na stole wylądował jeszcze kosz wypełniony bagietkami.
Hmm… od czego by tu zacząć? Chyba od gwiazdy wieczoru – ojjy. Zamawiając, mieliśmy kilka opcji – w tym wersję z krewetkami lub kiełbaskami. Zdaliśmy się na Rabiego i postawiliśmy na wersję podstawową. To był doskonały wybór!

Słodycz pomidorów uzupełniała pikantność nadana przez harissę. Aromaty kuminu łączyły się ze smakiem lekko przypalonego czosnku. Miękka i słodka czerwona cebula, zielona papryka i oliwki dopełniały bazę smaku. Pomiędzy to wszystko trafiły 2 jajka sadzone na miękko, a całość ukoronowała porcja tuńczyka i świeżego szczypiorku.
Owszem, do posiłku otrzymaliśmy sztućce, ale nie wyobrażam sobie jeść ojjy w inny – niż ten właściwy, pierwotny – sposób. Kawałek bagietki w rękę, zanurzenie w sosie i zebranie jak najwięcej elementów dania – w tym płynne żółtko tworzące z pomidorami kremowy sos. Pierwszy gryz i… obłęd! Wrażenia były niesamowite, a to dopiero początek.
Kolejną rzeczą, przed którą nie byłem w stanie się powstrzymać były krewetki. Grillowane na płycie w punkt. Sprężyste, delikatne i z pewnością nie gumowate. Przyprawione dosyć prosto – solą, pieprzem, odrobiną kuminu i papryki. Podane na talerzu wraz z dodatkami, o których opowiem później.
Dorada doprawiona była jeszcze prościej. Na tyle delikatnie, że nie jestem w stanie przypomnieć sobie dokładnie użytych przypraw. To, co pamiętam doskonale to fakt, że była idealnie ugrillowana. Z lekko chrupiącą skórką i wilgotnym mięsem, które bez problemu odchodziło od ości. Pycha. Do ryby podane były również domowe frytki, smażone na rumiano. Miękkie, ale z delikatną i chrupiącą skórką stanowiły bardzo dobre uzupełnienie, jak i potrawę samą w sobie. Pani Zwałka określiła je mianem najlepszych, jakie jadła w życiu.

Kurczak z tajina mnie zaskoczył. Spodziewałem się pikantnego, mocno doprawionego dania, w którym dominować będą mocne smaki. Tymczasem było to najłagodniejsze danie tego wieczoru, które doprawione było właściwie jedynie sporą ilością kuminu. Delikatnie słone, nie za ostre, czasami wchodzące wręcz na słodkie nuty – dzięki sporej porcji marchewki i kilku rodzynkom dodanym do naczynia. Mięso soczyste, odchodzące bez problemu od kości, ale nie przesuszone. Bardzo przyjemna pozycja.
Dodatki
Zarówno do krewetek, jak i ryby podane były charakterystyczne dla kuchni tunezyjskiej dodatki. Pierwszy z nich to prosta sałatka z pokrojonych drobno pomidorów, zielonych ogórków i cebuli, którą poza solą i pieprzem doprawiono też odrobiną orzeźwiającej mięty. Ciekawsze były natomiast dwa pozostałe – mechouia i houria.
Mechouia to sałatka przygotowana z grillowanych warzyw – w tym przypadku przede wszystkim bakłażanów i czosnku, które ugniatane są niemal do formy pasty. Doprawia się ją najczęściej kolendrą oraz kminkiem (nie kuminem).
Houria to bardzo podobna sałatka. W tym jej przypadku główny składnik – marchewka – nie jest grillowany, a gotowany. Dalszy proces jest podobny. Warzywo ugniata się na puree razem z czosnkiem, kminkiem, odrobiną octu, harissy i oliwy.
A po kolacji…
Kolację zakończyliśmy porcją – charakterystycznej dla krajów afrykańskich – mocnej miętowej herbaty z ponadnormatywną dawką cukru. W sam raz na pobudzenie żołądka do trawienia. Nie obyło się też bez shishy z jabłkową melasą.
A ile to wszystko kosztowało? 80 tunezyjskich dinarów (czyli ok. 120 zł). Tunezyjska uczta dla dwóch osób w cenie obiadu w podrzędnej knajpie to jak najbardziej uczciwa oferta. Świeże składniki, uprzejma obsługa i pyszne dania były zdecydowanie warte tej ceny!
Tunezyjskie chipsy – tego warto spróbować
Uwielbiam chrupać, dlatego nim przejdę do podsumowania jeszcze kilka słów na temat tunezyjskich chipsów. Półka w sklepie się od nich uginała, ale ja skupię się właściwie tylko na jednych, które znalazłem na zakupach w Carrefourze w Zarzis – Mister Chips o smaku parmezanu i trufli. Już sam opis smaku brzmi dobrze, ale to, co wydarzyło się po otwarciu paczki, przerosło moje oczekiwania. Mocny truflowy aromat uderza zarówno węch, jak i kubki smakowe. Same chipsy są chrupki, dobrze usmażone. Jeśli traficie na wakacje do Tunezji, to koniecznie musicie ich spróbować (cena paczki ~ ok. 5 zł).
Tunezja – ogólne wrażenia
Wakacje w Tunezji w październiku okazały się lepsze, niż się spodziewałem. Niestety, z uwagi na końcówkę sezonu, nie mogliśmy liczyć na szereg atrakcji, które kraj oferuje w sezonie, ale… w sumie nie było to nam do niczego potrzebne. 7 dni, które spędziliśmy w Zarzis w drugiej połowie października, wystarczyło, żeby choć trochę poznać region.

Wycieczki do parku krokodyli Djerba Explore w pewnym stopniu pomogła zapoznać się z leżącą niedaleko wyspą Djerba, a także historią całego regionu. Dwudniowa wycieczka na Saharę dostarczyła kolejnej porcji wiedzy, jak i widoków, które do końca życia będziemy trzymać w pamięci. Majaczące na horyzoncie szczyty gór Atlas, delikatny jak mąka pustynny piach i niebojący się żadnej wydmy kierowcy jeepów…
Czy w Tunezji jest bezpiecznie?
Turyści, którzy nie wychodzą poza granice hotelu, z pewnością nie mają się czego bać. Tym, którzy się na to zdecydują, też nic nie grozi. Mijani przez nas mieszkańcy Zarzis właściwie nie zwracali na nas uwagi. Ci, którzy zwracali, zazwyczaj po prostu się uśmiechali lub witali nas po francusku, lub angielsku. W Tunezji jest też zdecydowanie mniej nagabywaczy. Sprzedawcy w sklepach nie byli nami zupełnie zainteresowani, biznes toczył się jak zwykle. Ich wzmożoną aktywność można było zauważyć jedynie w miejscach zorganizowanych typowo pod turystów – na uliczkach z pamiątkami, w miejscach przy punktach krajobrazowych, itp.
Muszę wspomnieć, że tylko jeden raz przeżyliśmy chwile grozy. Wracając wieczorem z centrum Zarzis, trafiliśmy na blokadę drogi. Tłum palił opony, wykrzykiwał różne hasła, panował ogólny chaos. Pomimo ryzyka postanowiliśmy iść dalej. Przechodząc przez prowizoryczną barykadę, praktycznie nikt nie zwracał na nas uwagi. Sklepikarze stojący opodal, gdy ich mijaliśmy, wołali tylko “Sorri, sorri”.
Jak się później okazało, mijany przez nas protest związany był z zachowaniem władz. Dzień przed naszym przybyciem w Zarzis doszło do tragedii. Łódka, którą 18 mieszkańców próbowało uciec z kraju, wywróciła się, a wszyscy z nich zginęli. Lokalne władze bez przeprowadzenia sekcji, bez udziału rodzin i wbrew zwyczajom, pochowały wszystkich z nich w jednej, zbiorowej mogile. Tyle wystarczyło, by napięcie utrzymujące się w powietrzu wybuchło, a mieszkańcy Zarzis rozpoczęli protesty.

To dość smutna i kontrastująca do całego wpisu historia, ale uznałem, że warto ją wspomnieć, żeby obraz Tunezji był pełniejszy. Mnie to wydarzenie pomogło jeszcze lepiej zrozumieć to, z czym zmagają się mieszkańcy tego kraju. Sytuacja w Tunezji jest ogólnie zaostrzona. W kraju dochodzi do napięć z powodu rosnącego niezadowolenia z poczynań obecnego prezydenta Tunezji – Kaisa Saieda, który zawiesił parlament oraz wprowadził reformy, które otworzyły na nowo ścieżkę do dyktatury. Społeczeństwo, które z nią zerwało w wyniku wydarzeń z Arabskiej Wiosny, ponownie mierzy się z próbą skupienia władzy w rękach jednego człowieka. Dodając do tego inflację, braki w podstawowych produktach oraz wysokie ceny benzyny, można zrozumieć panujące napięcie. Mimo tego, jako turyści w Tunezji nie czuliśmy się zagrożeni.
Pomimo trudów życia codziennego (średnie zarobki na poziomie 200€ miesięcznie), niekorzystnego klimatu (rolnictwo w regionie ograniczone do uprawy daktyli i oliwek) oraz zawirowań politycznych, większość poznanych przez nas Tunezyjczyków była pogodna, wesoła i przyjaźnie nastawiona do nas. Żałuję, że w Tunezji spędziliśmy jedynie 7 dni, bo wiem, że jest jeszcze wiele rzeczy, których o tym kraju, jego kuchni i ludziach nie wiem. Czy będzie jeszcze kiedyś okazja je poznać? Czas pokaże…

