Fabryczna Kuchnia – nowa restauracja na kulinarnej mapie Zduńskiej Woli
Na początku lipca, na kulinarnej mapie Zduńskiej Woli pojawiła się nowa restauracja – Fabryczna Kuchnia. Swoją wizytę odkładałem przez jakiś czas. Efekt nowości i praca “na gazie” związana z otwarciem mogłaby zaburzyć odbiór. Wybił jednak dzień i godzina, w której w końcu do Fabrycznej Kuchni zawitałem. Jak było?
Fabryczna Kuchnia w Zduńskiej Woli to projekt, który obserwowałem na długo przed jej otwarciem. Po pierwsze – stary budynek zlokalizowany na skrzyżowaniu ul. Fabrycznej z Dąbrowskiego od zawsze zwracał moją uwagę. W głowie snuły się pomysły na jego wykorzystanie, a restauracja wydawała się tym najbardziej odpowiednim. Po drugie, jeden z kucharzy, których śledzę – Sebastian Krauzowicz, pewnego razu w swojej relacji udostępnił zdjęcia z tej lokalizacji. Wniosek? Szykuje się coś ciekawego.
Pandemia trochę pokrzyżowała plany, a odpalenie Fabrycznej Kuchni przeciągało się. Na szczęście to przeszłość, restauracja już działa i z pewnością wyróżnia się na tle innych miejsc, w których można zjeść w Zduńskiej Woli.
Restauracja w starej fabryce
Znajdujący się przy ul. Fabrycznej budynek, to jeden z ładniejszych budynków w Zduńskiej Woli. Industrialny styl przypomina czasy, w których w regionie tętnił przemysł. Obecnie pełni on funkcję mieszkalno-użytkową, kiedyś mieścił Łódzkie Zakłady Przemysłu Skórzanego Skogar.
W Fabrycznej industrialny charakter został utrzymany. Wnętrze to przede wszystkim odkryta cegła, stal, drewno, skóra i szkło. Ciężkie, metalowe konstrukcje, z których wykonany został bar, przeszklona, otwarta kuchnia, stoły z kafli i coś, co sprawia, że w Fabrycznej po prostu miło się siedzi – światło. Ciepłe, przyjemne, podkreślające klimat.
Fabryczna Kuchnia – menu i ceny
Tym, co w menu Fabrycznej na pierwszy rzut oka przyciąga uwagę najbardziej, są ceny. W skali Zduńskiej Woli są one bowiem znacznie powyżej tego, do czego przyzwyczaiły nas inne miejsca. Nie można ich jednak porównywać w ten sposób. Fabryczna Kuchnia to restauracja przez duże “R”. Pierwsza taka na kulinarnej mapie miasta. Wybierając się na kolację we dwoje, zamawiając przystawki, danie główne i deser, trzeba liczyć się z ok. 180 – 200 zł wydatkiem. Kwota nie uwzględnia napojów.
A co w menu? Karta, przy której ułożeniu mieszał chef Sebastian Krauzowicz jest zwięzła. Kilka przystawek, kilka zup, dań głównych, dań z grilla, dodatków i deserów. Choć wybór jest ograniczony, to i tak trudno podjąć decyzję. Każda z propozycji przyciąga uwagę, każda jest inna i każda – przynajmniej dla mnie – krzyczy “wybierz mnie”. Oczopląsu można natomiast nabawić się spoglądając do karty alkoholi. Wybór jest zdecydowanie większy, większy jest także rozstrzał cenowy. Znajdziecie tu zarówno standardowe piwo, jak i kilka kraftowych alkoholi – m.in. wódki, wina i giny.
Przystawki: Fabryczna Miska Rybna i Matjas Holenderski
Kolację rozpoczęliśmy od przystawek. Ja wahałem się pomiędzy tatarem z polędwicy wołowej (36 zł), a holenderskim matjasem (29 zł). Narzeczona bez zastanowienia wybrała natomiast “fabryczną miskę” rybną (38 zł).
Nim podano nam przystawki, na naszym stole wylądowały tzw. czekadełka. Małe talerzyki z czarnym, zabarwionym sepią, chlebem, masłem i oliwą aromatyzowaną grillowanymi warzywami były miłym rozpoczęciem wieczoru. Miękkie, pulchne pieczywo w połączeniu z solonym masłem, zdecydowanie pobudziło apetyt.
Zamówione przez nas przystawki pojawiły się równocześnie. Fabryczną Miskę wypełniały dodatki – kilka krewetek, łosoś, dorsz, makaron udon i pak choi. Wszystko, już na stole, zostało zalane przez kelnerkę bulionem rybnym z pomidorami. Jako, że pomidorówka to jedna z najbardziej znienawidzonych przeze mnie zup, tak i ta miska nie trafiała w moje gusta. Jednak, to nie ja ją wybrałem, więc nie stanowiło to dla mnie problemu.
Warto wspomnieć o jednym, niezbyt przyjemnym zaskoczeniu. Poza wymienionymi w menu składnikami, do miski trafiła solidna porcja siekanego kopru. Narzeczona, która ma do niego awersję (nie pytajcie!) nie była zbytnio zadowolona. Mimo tego miska została opróżniona do dna.
Na mój talerz trafił holenderski matjas w towarzystwie sałaty rzymskiej, kurek, kaparów, wędzonego sera i dyni. Sama ryba – ojj… nie na co dzień można spróbować TAKIEGO śledzia. Delikatny, lekko słony, jędrny filet. Zdecydowanie główna gwiazda tej kompozycji – zamawiając przystawkę właśnie na to liczyłem.
Niestety, jej blask został przyćmiony przez dodatki, a właściwie ich balans. Kapary, dynia, jak i kurki były kwaśne, i to właśnie ten smak zaburzył równowagę, zdominował całą resztę. Śledź z takim potencjałem powinien grać pierwsze skrzypce. W tym daniu jego smak niknął gdzieś pomiędzy dodatkami.
Wybrane przystawki były smaczne, ale każda z nich miała coś, co nie do końca trafiało w nasze gusta. Na szczęście później było już tylko lepiej.
Dania główne: Pierś z kurczaka i policzki wołowe
Wybór dań głównych znów przysporzył mi trochę trudności. Na profilach Fabrycznej Kuchni widziałem kilka zdjęć dorady i mocno zastanawiałem się nad tą pozycją (42 zł). Ostatecznie padło jednak na poliki wołowe (42 zł), narzeczona wybrała natomiast pierś z kurczaka (34 zł).
Zacznijmy od polików podanych na puree ziemniaczanym z miską sałaty doprawionej solidnie zielonym pieprzem. Mięso – miękkie, rwące się na kawałki, wilgotne i aromatyczne. Delikatne, kremowe puree. Wszystko to, co Pan Zwałka lubi najbardziej.
Przyjemnym zaskoczeniem była wściekle pikantna sałata. W pierwszym momencie pomyślałem nawet, że ktoś tu przegiął z ilością pieprzu, jednak po chwili, w tej przesadzie dostrzegłem sens. Samo mięso w połączeniu z puree – choć przepyszne – było lekko mdłe. Pobudzone pikantnością sałaty kubki smakowe reagowały jednak zupełnie inaczej na to połączenie uwalniając pełnię smaku. Jeżeli zdecydujecie się na tę pozycję, bądźcie na to gotowi.
Na drugim talerzu pojawiła się pierś z kurczaka okryta pietruszkowo-orzechowym pesto w towarzystwie pieczonych batatów. Spróbowałem tylko kawałek i to wystarczyło. Delikatne mięso w środku, dobrze skarmelizowane z wierzchu. Aromatyczne, mocno orzechowe pesto. Smakowały mi nawet pieczone bataty, których wielkim fanem nie jestem.
Narzeczona określiła danie jako “najlepsza pierś, którą jadła w swoim życiu”. Faktycznie, ta pozycja w menu Fabrycznej jest wyjątkowa silna i jeśli kiedykolwiek będziecie mieć problem z wyborem, w tę opcję możecie iść w ciemno – z pewnością się nie zawiedziecie.
Desery: Fondant czekoladowy i parfait marakuja
Nie jestem wielkim fanem deserów, dlatego i przy wyborze pozycji kończącej wizytę w Fabrycznej miałem problem z podjęciem decyzji. Na szczęście tym razem z pomocą przyszła kelnerka. Wspólnie ustaliliśmy, że lepszym wyborem będzie dla mnie czekoladowy fondant (26 zł), a nie beza (26 zł). Narzeczona ponownie, bez większego problemu wskazała na marakujowe parfait (26 zł).
Pod koniec fragmentu z przystawkami wspominałem, że później było tylko lepiej. Tak było, a desery były ukoronowaniem całego wieczoru.
Fondant czekoladowy okazał się idealnym wyborem. Podany z lodami waniliowymi i owocami leśnymi z czerwonym winem, intensywnie czekoladowy. Płynny w środku, twardy z zewnątrz. Ciepły, pachnący wanilią i czekoladą. Po prostu błogo pyszny.
Nie inaczej było z marakujowym parfait z paloną białą czekoladą i słodkim chutney z mango. Wszystko oprószone kruchym, pokruszonym ciasteczkiem. Intensywna, kremowa słodycz, czekolada, orzeźwiające owoce, chrupiące kawałki ciastka – czasami żałuję, że sam nie wybrałem tego deseru!
Fabryczna Kuchnia – podsumowanie
Przyjemna atmosfera, pomocny personel i pyszne jedzenie – to z pewnością zapamiętam najbardziej. I choć nie obyło się bez lekkiego zawodu (przystawki), to każda kolejna pozycja lądująca na stole zacierała to wrażenie. Przemyślane menu, z którego każdy będzie w stanie wybrać coś dla siebie. Propozycje znane – ot, schab, pierś, łosoś, jednak serwowane w formie, której próżno szukać w innych lokalnych przybytkach.
I właśnie to sprawia trudność w ocenie. Fabryczna Kuchnia w Zduńskiej Woli nie ma bezpośredniej konkurencji. Ciężko więc odnieść ofertę restauracji do ofert innych lokali. Ceny z pewnością zwracają uwagę i mogą odstraszać na pierwszy rzut oka. Trzeba mieć jednak świadomość, że to, co otrzymujemy w zamian to nowa, niespotykana do tej pory w naszym mieście jakość.
Ja trzymam za Fabryczną kciuki. Ale jeszcze większe trzymam za to, żeby pojawienie się jej na kulinarnej mapie miasta było impulsem dla innych restauratorów, jak i dla samych mieszkańców. Zduńska Wola potrzebuje więcej takich miejsc, a takie miejsca potrzebują nas.
Wyświetl ten post na Instagramie